Mini zjazd rodzinny z gałęzią, która się nie spotykała, odbył się 10 października w miejscu bardzo ciekawym – w dworze w Kalinowej – prototypie Strasznego dworu z Moniuszki, toteż nic dziwnego, że jego portret i instrument zajął szczególne miejsce w wyremontowanym przez nowych właścicieli zabytku. Zwiedziliśmy to miejsce, obejrzeliśmy drzewo genealogiczne, uzupełniliśmy niektóre brakujące gałązki i przystąpiliśmy do rozmów i konsumpcji. Stawili się członkowie rodziny z miejsc odległych i całkiem bliskich. 90-letni nestor rodu obecny. Obejrzeliśmy stare fotografie i zupełnie nowe, atmosfera była przyjemna, okoliczności przyrody sympatyczne. Kolejne spotkanie zaplanowane.
Archiwum kategorii: historie
I życie potoczyło się dalej
I życie potoczyło się dalej… Agnieszka Jarzębowska
1 września 1939 roku Irenka ukończyła 7 lat i właśnie miała pójść do szkoły. Na wiele dni przed wybuchem wojny dorośli ciągle na ten temat rozmawiali. Mało z tego rozumiała, a wojna jawiła się jej jako walka wręcz żołnierzy w kolorowych mundurach. Takie obrazki oglądała w różnych książeczkach. Któregoś dnia, słuchając rozmów dorosłych, rozpłakała się strasznie, gdy wyobraziła sobie, jak tuż pod oknami ułani walczą na szable, krew się leje, a w domu akurat zabrakło wody i nie można po nią pójść, bo studnia znajduje się na końcu podwórka.
Ojciec długo uspokajał siedmiolatkę i mówił:
– Nic nam nie grozi, dziecko.
Pierwsze dni po wybuchu wojny przyniosły widok ludzi, którzy po zbombardowaniu pobliskiego miasteczka dotarli do rodzinnej miejscowości. Zrozpaczeni siedzieli na schodach domostw, na podwórkach – utrudzeni i głodni – a mieszkańcy wynosili im gary kawy, zupę, co kto mógł. I rodzinę Irenki spotkał wkrótce los uciekinierów. Mówiono bowiem, że niedaleko, nad rzeką Wartą, będzie wielka bitwa obronna. Uciekali więc byle dalej od rzeki. Ucieczka była bezsensowna, ale kto wiedział wtedy, jak się zachować i co się stanie… Niemieckie samoloty ostrzeliwały cywili i wojsko na drogach. Razem z bliskimi Irka uskakiwała do rowu, gdy tylko było słychać warkot samolotu.
Wreszcie dotarli do jakiejś stodoły. Nocą rozpętała się strzelanina. Ludzie modlili się głośno i płakali. Matka obudziła dziewczynkę:
– Wstawaj, lada chwila stodoła może stanąć w płomieniach.
Dziecko było już strasznie zmęczone, więc unosząc lekko głowę znad słomy, powiedziało:
– Obudźcie mnie, jak się będzie palić.
I znów zasnęła głębokim snem.
Wrzesień tego roku był bardzo ciepły. Pewnego dnia, gdy dziewczynka ubrana w czerwoną sukienkę w białe groszki bawiła się na podwórku, nadleciały niemieckie samoloty. Wszyscy pochowali się szybko. Ktoś krzyknął:
– Zabierzcie to dziecko w czerwonej sukience!
Poczuła, jak ktoś chwycił ją mocno pod ramiona i ukrył za załomem muru.
Ucieczek przed pikującymi samolotami było bardzo wiele. Z czasem nauczyła się, co ma robić w takich chwilach. Na pewien czas została z matką sama, bo ojciec wyruszył, by pomóc walczącej Warszawie. Wrócił 2 lub 3 tygodnie później.
W październiku 1939 roku Niemcy pozwolili na rozpoczęcie lekcji w szkołach. Później okazało się, że głównie po to, by wyłapać nauczycieli. Zniszczenie polskiej inteligencji było jednym z ich celów. Matka była nauczycielką i ktoś ją ostrzegł, że następnego dnia mają się odbyć aresztowania wszystkich pedagogów. Aby nie wzbudzać podejrzeń, napisała karteczkę z ostrzeżeniem, włożyła małej do kieszeni fartuszka i nakazała:
– Pójdziesz do wszystkich znajomych nauczycieli i pokażesz tę kartkę.
– Dobrze, mamo.
Udało się przekazać wiadomość i dzięki temu wszyscy zdołali opuścić miasto. Został jedynie kierownik szkoły, który uważał, że ktoś powinien zostać. Wiadomość o planowanych działaniach okazała się prawdziwa. Kierownik został aresztowany.
Rodzice razem z małą spacerkiem opuścili miejscowość i ukrywali się potem u rodziny, kilkanaście kilometrów dalej. Wielu nauczycieli z okolicy nie miało tyle szczęścia; zostali osadzeni w prowizorycznym więzieniu w fabryce.
Kiedy wysiedlono całą ludność rodzinnej miejscowości, by zamienić ją na poligon, we trójkę zamieszkali w sąsiedniej wsi. Matka prowadziła tajne nauczanie. Chodziła do domów uczniów, bądź oni przychodzili do niej, choć wiedziała, że w przypadku dekonspiracji może trafić do obozu koncentracyjnego.
Wojna doświadczyła Irenkę, jak wielu innych, bardzo ciężko. Ojciec zmarł na gruźlicę w 1943 roku. Po jego śmierci pewien lekarz, który miał dwoje dzieci, chciał, aby matka udzielała im lekcji. W zamian często pomagał osieroconym, dawał dostęp do swojej biblioteki. To wtedy dziewczynka przeczytała najważniejsze dzieła Sienkiewicza, Kraszewskiego i innych. Można powiedzieć, że edukowała się sama. Spędzała na lekturze długie wieczory po wprowadzeniu godziny policyjnej, przy szczelnie zasłoniętych oknach. Nawet nie marzyła o frykasach sprzed wojny. Musiał wystarczyć kartkowy prowiant – czarny chleb, marmolada z brukwi i buraków, cienkie zupki. Później szkoły były tylko dla Niemców, nikt nie mógł mieć radia i nawet na ławkach w parku widniał napis „Nur fὕr Deutsche”. Polaków traktowano jak podludzi, toteż kiedy po klęsce pod Stalingradem ciągnęły obok wioski szeregi niemieckich niedobitków i rannych, dziewczynka wtulając się w rękaw matki szeptała:
– Nawet mi ich nie żal, mamusiu.
– Cieszmy się, drogie dziecko, nadchodzi koniec tego koszmaru.
Życie potoczyło się dalej.
(na podstawie wspomnień Ireny Jarzębowskiej)
====================================
Und nun ging das Leben weiter…
tłumaczenie na język niemiecki dr Małgorzata Półrola
Am 1. September 1939 wurde die kleine Irenka 7 Jahre; sie sollte gerade zur Schule gehen. Schon mehrere Tage vor dem Ausbruch des Krieges sprachen die Erwachsenen immer wieder darüber. Sie verstand nur wenig davon und der Krieg erschien ihr als ein Nahkampf der Soldaten in bunten Uniformen. Solche Bilder hat sie doch in verschiedenen Büchlein gesehen. Eines Tages, als sie den Gesprächen der Erwachsenen lauschte, musste sie heftig weinen, weil sie sich vorstellte, wie direkt unter den Fenstern die Ulanen einen Säbelkampf austragen, das Blut fließt und zu Hause gerade das Wasser fehlt, aber man kann es nicht holen gehen, denn der Brunnen befindet sich im entfernten Winkel des Hofes.
Der Vater brauchte viel Zeit, um die 7-Jährige zu beruhigen. Er sagte:
–Kind, uns droht keine Gefahr.
In den ersten Tagen nach dem Kriegsausbruch sah man Menschen, die nach der Bombardierung des nahe liegenden Städtchens in Irenkas Heimatort vordrangen. Verzweifelt saßen sie auf den Treppen der Häuser, in den Höfen – erschöpft und hungrig – und die Dorfbewohner brachten ihnen große Töpfe mit Kaffee und Suppe und was sie sonst konnten. Auch Irenkas Familie musste bald das Schicksal der Flüchtlinge teilen. Es hieß zwar, unweit von dem Dorf, an dem Warthe-Fluss, soll eine große Verteidigungsschlacht stattfinden. Deshalb flohen sie so weit wie nur möglich, fort von dem Fluss. Die Flucht erwies sich als sinnlos, aber wer wusste schon damals, wie man sich verhalten sollte und was kommen würde… Die deutschen Flugzeuge beschossen die Zivilbevölkerung und die Armee, welche die Wege füllten. Zusammen mit ihren Nächsten sprang Irka immer wieder in den Straßengraben, sobald sie nur das Brummen des Flugzeugs vernommen haben.
Endlich fanden sie eine Scheune. In der Nacht tobte die Schießerei. Die Leute beteten laut und weinten. Die Mutter weckte das Mädchen:
– Steh auf, die Scheune kann jeden Augenblick in Flammen stehen.
Das Kind war aber sehr müde, deshalb hob es kaum den Kopf vom Strohlager und sagte:
–Dann weckt mich erst, wenn es brennt.
Und wieder fiel es in tiefen Schlaf. Dieser September war sehr warm. Eines Tages, als das Mädchen, mit einem roten Kleidchen mit weißen Tupfen gekleidet, im Hof spielte, kamen deutsche Flugzeuge heran geflogen. Alle haben sich schnell versteckt. Jemand schrie:
– Führt dieses Kind im roten Kleid weg!
Sie spürte, wie jemand sie stark unter die Achsel packte und hinter einem Mauervorsprung versteckte.
Sehr oft musste man vor den stürzenden Flugzeugen fliehen. Mit der Zeit lernte Irenka, was es in solchen Fällen zu machen galt. Für einige Zeit blieb sie allein mit der Mutter, denn der Vater machte sich auf den Weg, um dem kämpfenden Warschau zu Hilfe zu kommen. 2 oder 3 Wochen später kam er zurück.
Im Oktober 1939 erlaubten die Deutschen, dass der Schulunterreicht wieder beginnt. Später stellte sich aber heraus, sie willigten darin ein hauptsächlich aus einem Grund: sie wollten nämlich die Lehrer schnappen. Die Vernichtung der polnischen Intelligenz war eines ihrer Ziele. Auch Irenas Mutter war eine Lehrerin und jemand hat sie gewarnt, dass am nächsten Tag alle Pädagogen verhaftet werden sollten. Um keinen Verdacht aufkommen zu lassen schrieb sie die Warnung auf einen Zettel, steckte ihn der Kleinen in die Tasche ihrer Schulschürze ein und befahl:
– Geh zu allen Lehrern, die du kennst und zeig ihnen diesen Zettel.
– Ja, Mutti.
Es gelang die Nachricht zu verbreiten und do konnten alle die Stadt verlassen. Nur der Schulleiter floh nicht, denn er meinte, jemand sollte doch da bleiben. Die Information von den geplanten Verhaftungen erwies sich als wahr. Der Schulleiter wurde verhaftet.
Zusammen mit ihrer kleinen Tochter haben die Eltern scheinbar im Spazierschritt den Ort verlassen und fanden Unterschlupf einige Kilometer weiter, bei den Verwandten. Viele Lehrer aus der Umkreis hatten nicht so viel Glück; sie wurden im provisorischen Gefängnis in einer ehemaligen Fabrik eingesperrt.
Als alle Bewohner Irenas Heimatortes ausgesiedelt wurden und aus dem Ort ein Truppenübungsplatz werden sollte, fanden die drei im benachbarten Dorf eine Unterkunft. Die Mutter gab illegal Unterricht. Sie besuchte die Schüler in ihren Häusern oder auch sie kamen zu ihr, obwohl sie wusste, dass das im Falle der Entlarvung mit einem KZ enden kann.
Der Krieg war für Irenka wie für viele andere auch eine schwere Prüfung. Der Vater starb 1943 an der Tuberkulose. Nach seinem Tod wollte ein Arzt, dass Irenas Mutter seine zwei Kinder unterrichtet. Als Gegenleistung half er den Verwaisten und ließ sie seine Bibliothek benutzen. Gerade damals las das kleine Mädchen alle Werke von Sienkiewicz, Kraszewski und anderen Autoren. Man kann sagen, sie betrieb eine Selbstbildung. Mit der Lektüre brachte sie lange Abende zu und nachdem die Polizeistunde eingeführt wurde, verhängte sie dicht die Fenster und las weiter. Nicht einmal träumen konnte sie von all den schönen Dingen, die es vor dem Krieg gab. Das rationierte Essen auf Karten – schwarzes Brot, Marmelade aus Kohlrübe und roter Beete, dünne Suppen – das musste ausreichen. Später waren die Schulen nur für die Deutschen zugänglich; niemand durfte ein Radio haben und selbst die Parkbänke waren mit dem Schild „Nur für Deutsche” versehen. Die Polen behandelte man als Untermenschen. Kein Wunder also, dass das kleine Mädchen – als nach der Niederlage bei Stalingrad lange Reihen deutscher Überlebender und Verwundeter am Dorf vorbei zogen – sich an den Arm der Mutter schmiegte und flüsterte:
– Mami, sie tun mir gar nicht leid.
– Liebes Kind, wir sollen uns freuen, dass dieser Alptraum bald zu Ende ist.
Und das Leben ging weiter…
(Nach der Erinnerung von Irena Jarzębowska)
taki dzień
1 listopada
wszystkich świętych pogoda
cmentarz zasypało kwiatami
liście klonu spadają wprost
na mogiły dodając koloru wiązankom
nad grobem moich dziadków
przeleciał motyl – cytrynek
pofrunął w stronę grobu matki
ksiądz mówi że nie widział w kondukcie
tirów z bogactwami zgromadzonymi
za życia że na cmentarzu i biedni
i bogaci i sławni i zwykli prości
piękni i chromi wiekowi i tacy
co odeszli przedwcześnie
wszystkich ziemia sprawiedliwie tuli
a mały chłopiec zbiera liście
i układa złoty bukiet
jemu jeszcze daleko
jak to jest?
Jak to jest mieć w rękach i czytać gazetę sprzed 92 lat, gazetę która przetrwała mimo wojny, gazetę, która na dodatek przywędrowała zza morza?… Tego nie wie nikt, poza osobą czytającą o czasach, ludziach i miejscach.
w osiedlowym
kupiłam świeże bułki i chleb
emerytka stojąca za mną w sklepie poprosiła o wczorajszy
bo taniej
kwiaty i pomidory dziś takie ładne
jak sztuczne
Listy pisać krótkie
Na listach było napisane: Listy pisać krótkie, kopiowym ołówkiem. Listy z obozu jenieckiego brata mojego dziadka ze strony matki, poruszające, ocalały cudem, miały być spalone przy likwidacji mieszkania po jego śmierci. Zostały wyjęte z pieca, kilka jest nadpalonych. Wujek nigdy nie założył rodziny, mieszkał w Warcie ze swoją siostrą, do której słał listy z obozu. Po wojnie wiele dni spędził w szpitalu dla gruźlików. Do końca życia w jego pokoju było tylko żelazne szpitalne łóżko, szafka i wieczna lampka, chociaż sąsiedni pokój urządzony był „mieszczańsko”.
Wszystkie listy i kartki pocztowe pisane kopiowym ołówkiem, datowane, od stycznia 1940 roku do grudnia 1944. Już dawno powinnam się nimi zająć. Przeczytałam wszystkie jeszcze raz. W wielu było o chlebie.
18 VII 1940 r.
[…]Zosiu, może byłabyś tak dobrą i zamiast ciasta przysłać mi chleba, nie mam go za wiele. U mnie nic nowego i ciekawego.[…]Ja jestem w obozie i tak żyję z dnia na dzień. […]
22 II 1942 r.
[…] Mieszkanie jak na niewolę mamy dobre, mieszka nas po22 na pokoju […] jeżeli możecie przyślijcie mi suszonego chleba[…]
14 II 1943 r.
[…] paczkę wysłaną 29 I, otrzymałem, za co serdecznie dziękuję. Chleb otrzymuję dobry, nie spleśniały. Jest zimno, a paczki idą do mnie do 12 dni. U mnie nic nowego, zawsze to samo, żyję z dnia na dzień, byle przeżyć, i doczekać końca. […]
2 V 1943 r.
[…]Zosiu, jeżeli będziesz wysyłała mi paczkę, może chleb ususzysz, w ostatniej paczce chleb mi trochę zapleśniał. Ja jestem zdrów, przykrzy mi się strasznie i to wszystko. […]
13 VI 1943 r.
[…]Paczkę wysłaną 1. Otrzymałem w środę. Chciałem zostawić sobie trochę na święta, lecz musiałem zaraz zużyć, ponieważ zaczęło pleśnieć. […]
7 VII 1943 r.
[…]Mówisz, że […]paczka za skromna, dla nas nie ma nic skromnego, mając chleb, to znaczy wszystko[…]jeżeli nie spotka człowieka jakieś nieszczęście, to chyba nadejdzie czas, że się zobaczymy […]
1 VIII 1943 r.
[…]mam trochę zapasu sucharów, a w obecnych warunkach nie warto robić zapasów. […]co ma się stać i tak się stanie […]jeżeli dożyjemy, powinniśmy się niezadługo zobaczyć.
27 II 1944 r.
[…] jeżeli będziecie wysyłali paczkę, to zamiast sucharów chlebnych przyślijcie chleb, teraz jest zimno, to nie powinien się zepsuć. […]
20 XI 1944 r.
[…] jeżeli będziesz mi wysyłała paczkę, wyślij mi tylko chleb, co mi w zupełności wystarczy.[…]
===
W wakacje 2015 roku zwiedziłam Muzeum Chleba w Ustce. Zdjęcie z podpisem Augustów 1916, 15 tysięcy jeńców wojennych czeka w kolejce po chleb przypomniało o tamtych listach z obozu. Wojna to wojna, nieważne jaki ma numer.
===
Okruchy pamięci jak okruchy chleba.
===
I po co te wszystkie wojny?…
tłumaczenie na język niemiecki dr Małgorzata Półrola
***
Manchmal führt eine einfache Scheibe
des schwarzen Brots in den Himmel
Briefe sollen kurz sein
Auf den Briefen stand: Briefe sollen kurz und mit Kopierbleistift geschrieben sein. Es grenzt an ein Wunder, dass die erschütternden Briefe aus dem Gefangenenlager, in dem sich Józef Nowak befand, erhalten geblieben sind. Sie sollten bei der Auflösung der Wohnung nach seinem Tod verbrannt werden, wurden aber – einige zum Teil beschädigt – noch aus dem Offen gerettet. Er hat niemals eine Familie gegründet und wohnte in einer kleinen Stadt zusammen mit seiner Schwester, der er aus dem Lagen Briefe schrieb. Nach dem Krieg verbrachte er viele Tage in einem Krankenhaus für TB-Kranke. Bis an sein Lebensende stand in seinem Zimmer nur ein eisernes Krankenhausbett, ein Schränkchen und ein immer brennendes Lämpchen, obwohl das anliegende Zimmer „bürgerlich” eingerichtet war.
Alle Briefe und Postkarten sind mit Kopierbleistift geschrieben und datiert auf Januar 1940 bis Dezember 1944.
18.VII.1940
[…] Zosia, vielleicht wärest du bitte so lieb und möchtest mir statt Kuchen Brot schicken, davon habe ich nicht sehr viel. Bei mir nichts neues und nichts interessantes. […] Ich bin im Lager und lebe so von einem Tag zum anderen.[…]
2.II.1942
[…] Die Wohnverhältnisse sind gut, wenn man die Gefangenschaft bedenkt, wir wohnen zu je 22 in einer Stube […] wenn es irgend geht, schickt mir getrocknetes Brot […]
14.II.1943
[…] das am 29. I aufgegebene Paket habe ich erhalten und danke herzlichst dafür. Ich bekomme gutes, nicht verschimmeltes Brot. Es ist kalt und die Pakete erreichen mich erst nach 12 Tagen. Bei mir nichts neues, immer das Gleiche, ich lebe in den Tag hinein, um nur zu überleben und das Ende mitzuerleben. […]
2.V.1943
[…] Zosia, wenn du mir ein Paket schicken wirst, vielleicht trocknest du das Brot,im letzten Paket ist mir das Brot ein wenig verschimmelt. Ich bin gesund, nur langweile ich mich schrecklich und das ist alles.[…]
1.VI.1943
[…] das im I. aufgegebene Paket erreichte mich am Mittwoch. Ich wollte einiges für die Festtage sparen, musste aber alles gleich verbrauchen, denn es wurde schimmelig. […]
7.VI. 1943
[…] Du sagst, […] das Paket wäre zu bescheiden, für uns gibt es nichts bescheidenes; hat man Brot, dann heißt es, man hat alles […] wenn einem kein Unglück zustößt, dann wird wohl die Zeit kommen, wenn wir uns wieder sehen […].
1.VIII.1943
[…] ich habe einen kleinen Vorrat an Zwieback und unter den jetzigen Verhältnissen lohnt es sich nicht Vorräte anzulegen.[…] Was kommen muss, das wird sowieso kommen. […] wenn wir dann noch am Leben sind, sollten wir uns vielleicht recht bald sehen.
27.II.1944
[…] wenn ihr ein Paket schicken werdet, schickt statt Brotzwieback lieber Brot, jetzt ist es kalt, so soll es nicht verderben. […]
20.XI.1944.
[…] wenn du mir ein Packet abschicken wirst, lege nur Brot bei, das reicht mir vollkommen aus. […]
=====
In den Sommerferien 2015 habe ich das Brotmuseum in Ustka besichtigt. Das Foto mit der Unterschrift Augustów 1916, 15 tausend Kriegsgefangene stehen Schlange nach Brot rief in mir die Erinnerung an jene Briefe aus dem Lager wach. Krieg ist halt Krieg; unwichtig, mit welcher Nummer er versehen ist.
przesyłka
Przesyłka dotarła 19 listopada 2015r. Podobno w jej pakowaniu (do reklamówki) uczestniczył kot zwany Kiciorynką.
Autor książki poznany w Warszawie, pochodzący ze Szczecina, zamieszkały w Łodzi, pracujący przez chwilę w Sieradzu… Temat na dłuższe opowiadanie.
Agencja Wydawnicza „Cindrella Books” Andrzej Zasieczny, Warszawa, 2015
dawny Sieradz na fotografii z szuflady
KSIĘGĘ BY SPISAĆ SIERADZKĄ
(nagroda specjalna za wiersz o tematyce regionalnej w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Mój list do świata” organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną Sieradzu)
Wychowały mnie nadwarciańskie pejzaże.
Przesuwa się klatka za klatką film
z moją historią, wpisaną w historię mojego miasta.
Zaczyna się od sypanych z wozu
wprost na podwórze górek piasku,
w których drążę tunele,
ściskam dłonie maluchów – towarzyszy zabaw.
Narastają wały wzdłuż Żegliny,
wyciągam z nich kolorowe szmatki na sukienki dla lalek.
Przypominam sobie smaki dzieciństwa:
Zalewajkę, lane kluski na mleku,
prażaki, chleb ze śmietaną i cukrem,
oranżadę w proszku, dropsy i watę cukrową.
Gdzieś pobrzmiewają okrzyki:
„Szmoooot, szmoooot.
Garnki, miski za gałgany”
(jakby wiedział o ekologii).
Boję się cyganów z okolic wzgórza zamkowego
i szarytek, co robią zastrzyki.
Piwonie, buldeneże i brzozy stroją ołtarze na Boże Ciało,
a ja dygając sypię kwiatki.
Dalej przeprowadzka z przyklasztornej podstawówki
do tysiąclatki na Rycerskiej.
Odwiedziny na Kościuszki w drewnianym domku z ogródkiem,
wypełnionym miłością bezpotomnej ciotki Marty.
Podchody, łażenie po drzewach, gra w karty.
Zjeżdżanie na sankach z Szewskiej i Zamkowej.
Furmanki z węglem zatrzymują się na Żabiej.
Później czytam książki przy latarce pod pierzyną,
grzeję plecy przy kaflowym piecu.
Oglądam turniej miast z Łowiczem na Rynku.
Idzie pochód pierwszomajowy.
Pogrzeby ciągną od fary przez całe miasto.
Kobierce róż ścielą się przed Jagiellończykiem.
W szkole organizują spotkania z kombatantami,
ze starym, brodatym Szternfeldem i z jego żoną
w sali chemicznej ogólniaka.
Matura i powrót po studiach.
I jeszcze wiele kadrów,
mrugnięć okiem
i zdarzeń.
Mogłabym księgę spisać
swoją
sieradzką
– mój list do świata.
2010
Agnieszka Jarzębowska
po wodzie pływa…
kiedyś małe dzieci mówiły dalej: „i kaczka się nazywa”…
=====================
Ktoś przysłał mi tekst – tłumaczenie z innego języka. Nawet nie wiem, jakiego. To miał być komentarz do zdjęć, które otrzymywał ode mnie… hm… A może to nie było tłumaczenie…
Widok z okna
Na szpitalnej sali leżało dwóch mężczyzn. Obaj bardzo chorzy. Jeden, którego łóżko znajdowało się przy oknie, by przyśpieszyć odprowadzanie wody z płuc, godzinę dziennie spędzał w pozycji siedzącej. Drugi, całkowicie unieruchomiony, niezmiennie leżał na plecach.
Dzięki długim rozmowom pomiędzy mężczyznami zawiązała się szczera przyjaźń. Rozmawiali o swoich rodzinach, o kobietach, wspominali czas pobytu w wojsku i miejsca, gdzie spędzali wakacje.
Dodatkową atrakcją dla obu były godziny spędzane przez jednego z nich przed owym oknem. Siedzący relacjonował wówczas swojemu unieruchomionemu koledze to, co działo się na zewnątrz. Opisywał ze szczegółami park, drzewa, staw z łabędziami, splecione w uścisku pary szukające intymności w jaśminowych zaułkach skrytych przed wzrokiem przechodniów, a widocznych doskonale z górnego piętra.
Dalej, za parkiem, roztaczała się panorama miasta, widać było kilka ulic, ruch samochodów, światła sygnalizacyjne, a któregoś dnia z okazji święta główną aleją przemaszerowała nawet uroczysta parada.
Spędzający godzinę dziennie na siedząco mężczyzna opisywał szczegółowo każdy detal, zagłębiał się w kolorystyczne niuanse zieleni, wymieniał nazwy kwiatów, charakteryzując ich ubarwienie, nie pomijając nawet refleksów światła na zmarszczonej lekkim wiatrem tafli parkowego stawu.
Dla pozbawionego możliwości najmniejszego ruchu przyjaciela opisy te były jedynym kontaktem z otaczającym go światem i każdego dnia już od rana wyczekiwał na barwny film, który ze słów opowiadającego przetwarzał się w żywe obrazy.
Wyczekiwał filmu również tego ranka, kiedy pielęgniarka przychodząca jak zwykle umyć obu chorych, oznajmiła, że jego sąsiad zmarł w nocy podczas snu.
Mężczyzna słysząc, jak usuwano łóżko, poprosił, by jego własne przesunięto na zwolnione miejsce.
Kiedy ustało zamieszanie, a pielęgniarka w trakcie codziennej pielęgnacji wzięła się za smarowanie jego odleżałych pleców, ubłagał ją, by wbrew zakazom doktora przechyliła go na prawy bok. Po co? Żeby choć przez moment zobaczyć roztaczający się z okna widok, jaki od miesięcy obserwował jedynie oczyma przyjaciela.
„Tu nie ma żadnego okna”, odrzekła pielęgniarka. „Jest tylko ściana. A pański przyjaciel był niewidomy i niczego nie mógł widzieć.
Z całą pewnością nawet tej ściany.”