I życie potoczyło się dalej… Agnieszka Jarzębowska
1 września 1939 roku Irenka ukończyła 7 lat i właśnie miała pójść do szkoły. Na wiele dni przed wybuchem wojny dorośli ciągle na ten temat rozmawiali. Mało z tego rozumiała, a wojna jawiła się jej jako walka wręcz żołnierzy w kolorowych mundurach. Takie obrazki oglądała w różnych książeczkach. Któregoś dnia, słuchając rozmów dorosłych, rozpłakała się strasznie, gdy wyobraziła sobie, jak tuż pod oknami ułani walczą na szable, krew się leje, a w domu akurat zabrakło wody i nie można po nią pójść, bo studnia znajduje się na końcu podwórka.
Ojciec długo uspokajał siedmiolatkę i mówił:
– Nic nam nie grozi, dziecko.
Pierwsze dni po wybuchu wojny przyniosły widok ludzi, którzy po zbombardowaniu pobliskiego miasteczka dotarli do rodzinnej miejscowości. Zrozpaczeni siedzieli na schodach domostw, na podwórkach – utrudzeni i głodni – a mieszkańcy wynosili im gary kawy, zupę, co kto mógł. I rodzinę Irenki spotkał wkrótce los uciekinierów. Mówiono bowiem, że niedaleko, nad rzeką Wartą, będzie wielka bitwa obronna. Uciekali więc byle dalej od rzeki. Ucieczka była bezsensowna, ale kto wiedział wtedy, jak się zachować i co się stanie… Niemieckie samoloty ostrzeliwały cywili i wojsko na drogach. Razem z bliskimi Irka uskakiwała do rowu, gdy tylko było słychać warkot samolotu.
Wreszcie dotarli do jakiejś stodoły. Nocą rozpętała się strzelanina. Ludzie modlili się głośno i płakali. Matka obudziła dziewczynkę:
– Wstawaj, lada chwila stodoła może stanąć w płomieniach.
Dziecko było już strasznie zmęczone, więc unosząc lekko głowę znad słomy, powiedziało:
– Obudźcie mnie, jak się będzie palić.
I znów zasnęła głębokim snem.
Wrzesień tego roku był bardzo ciepły. Pewnego dnia, gdy dziewczynka ubrana w czerwoną sukienkę w białe groszki bawiła się na podwórku, nadleciały niemieckie samoloty. Wszyscy pochowali się szybko. Ktoś krzyknął:
– Zabierzcie to dziecko w czerwonej sukience!
Poczuła, jak ktoś chwycił ją mocno pod ramiona i ukrył za załomem muru.
Ucieczek przed pikującymi samolotami było bardzo wiele. Z czasem nauczyła się, co ma robić w takich chwilach. Na pewien czas została z matką sama, bo ojciec wyruszył, by pomóc walczącej Warszawie. Wrócił 2 lub 3 tygodnie później.
W październiku 1939 roku Niemcy pozwolili na rozpoczęcie lekcji w szkołach. Później okazało się, że głównie po to, by wyłapać nauczycieli. Zniszczenie polskiej inteligencji było jednym z ich celów. Matka była nauczycielką i ktoś ją ostrzegł, że następnego dnia mają się odbyć aresztowania wszystkich pedagogów. Aby nie wzbudzać podejrzeń, napisała karteczkę z ostrzeżeniem, włożyła małej do kieszeni fartuszka i nakazała:
– Pójdziesz do wszystkich znajomych nauczycieli i pokażesz tę kartkę.
– Dobrze, mamo.
Udało się przekazać wiadomość i dzięki temu wszyscy zdołali opuścić miasto. Został jedynie kierownik szkoły, który uważał, że ktoś powinien zostać. Wiadomość o planowanych działaniach okazała się prawdziwa. Kierownik został aresztowany.
Rodzice razem z małą spacerkiem opuścili miejscowość i ukrywali się potem u rodziny, kilkanaście kilometrów dalej. Wielu nauczycieli z okolicy nie miało tyle szczęścia; zostali osadzeni w prowizorycznym więzieniu w fabryce.
Kiedy wysiedlono całą ludność rodzinnej miejscowości, by zamienić ją na poligon, we trójkę zamieszkali w sąsiedniej wsi. Matka prowadziła tajne nauczanie. Chodziła do domów uczniów, bądź oni przychodzili do niej, choć wiedziała, że w przypadku dekonspiracji może trafić do obozu koncentracyjnego.
Wojna doświadczyła Irenkę, jak wielu innych, bardzo ciężko. Ojciec zmarł na gruźlicę w 1943 roku. Po jego śmierci pewien lekarz, który miał dwoje dzieci, chciał, aby matka udzielała im lekcji. W zamian często pomagał osieroconym, dawał dostęp do swojej biblioteki. To wtedy dziewczynka przeczytała najważniejsze dzieła Sienkiewicza, Kraszewskiego i innych. Można powiedzieć, że edukowała się sama. Spędzała na lekturze długie wieczory po wprowadzeniu godziny policyjnej, przy szczelnie zasłoniętych oknach. Nawet nie marzyła o frykasach sprzed wojny. Musiał wystarczyć kartkowy prowiant – czarny chleb, marmolada z brukwi i buraków, cienkie zupki. Później szkoły były tylko dla Niemców, nikt nie mógł mieć radia i nawet na ławkach w parku widniał napis „Nur fὕr Deutsche”. Polaków traktowano jak podludzi, toteż kiedy po klęsce pod Stalingradem ciągnęły obok wioski szeregi niemieckich niedobitków i rannych, dziewczynka wtulając się w rękaw matki szeptała:
– Nawet mi ich nie żal, mamusiu.
– Cieszmy się, drogie dziecko, nadchodzi koniec tego koszmaru.
Życie potoczyło się dalej.
(na podstawie wspomnień Ireny Jarzębowskiej)
====================================
Und nun ging das Leben weiter…
tłumaczenie na język niemiecki dr Małgorzata Półrola
Am 1. September 1939 wurde die kleine Irenka 7 Jahre; sie sollte gerade zur Schule gehen. Schon mehrere Tage vor dem Ausbruch des Krieges sprachen die Erwachsenen immer wieder darüber. Sie verstand nur wenig davon und der Krieg erschien ihr als ein Nahkampf der Soldaten in bunten Uniformen. Solche Bilder hat sie doch in verschiedenen Büchlein gesehen. Eines Tages, als sie den Gesprächen der Erwachsenen lauschte, musste sie heftig weinen, weil sie sich vorstellte, wie direkt unter den Fenstern die Ulanen einen Säbelkampf austragen, das Blut fließt und zu Hause gerade das Wasser fehlt, aber man kann es nicht holen gehen, denn der Brunnen befindet sich im entfernten Winkel des Hofes.
Der Vater brauchte viel Zeit, um die 7-Jährige zu beruhigen. Er sagte:
–Kind, uns droht keine Gefahr.
In den ersten Tagen nach dem Kriegsausbruch sah man Menschen, die nach der Bombardierung des nahe liegenden Städtchens in Irenkas Heimatort vordrangen. Verzweifelt saßen sie auf den Treppen der Häuser, in den Höfen – erschöpft und hungrig – und die Dorfbewohner brachten ihnen große Töpfe mit Kaffee und Suppe und was sie sonst konnten. Auch Irenkas Familie musste bald das Schicksal der Flüchtlinge teilen. Es hieß zwar, unweit von dem Dorf, an dem Warthe-Fluss, soll eine große Verteidigungsschlacht stattfinden. Deshalb flohen sie so weit wie nur möglich, fort von dem Fluss. Die Flucht erwies sich als sinnlos, aber wer wusste schon damals, wie man sich verhalten sollte und was kommen würde… Die deutschen Flugzeuge beschossen die Zivilbevölkerung und die Armee, welche die Wege füllten. Zusammen mit ihren Nächsten sprang Irka immer wieder in den Straßengraben, sobald sie nur das Brummen des Flugzeugs vernommen haben.
Endlich fanden sie eine Scheune. In der Nacht tobte die Schießerei. Die Leute beteten laut und weinten. Die Mutter weckte das Mädchen:
– Steh auf, die Scheune kann jeden Augenblick in Flammen stehen.
Das Kind war aber sehr müde, deshalb hob es kaum den Kopf vom Strohlager und sagte:
–Dann weckt mich erst, wenn es brennt.
Und wieder fiel es in tiefen Schlaf. Dieser September war sehr warm. Eines Tages, als das Mädchen, mit einem roten Kleidchen mit weißen Tupfen gekleidet, im Hof spielte, kamen deutsche Flugzeuge heran geflogen. Alle haben sich schnell versteckt. Jemand schrie:
– Führt dieses Kind im roten Kleid weg!
Sie spürte, wie jemand sie stark unter die Achsel packte und hinter einem Mauervorsprung versteckte.
Sehr oft musste man vor den stürzenden Flugzeugen fliehen. Mit der Zeit lernte Irenka, was es in solchen Fällen zu machen galt. Für einige Zeit blieb sie allein mit der Mutter, denn der Vater machte sich auf den Weg, um dem kämpfenden Warschau zu Hilfe zu kommen. 2 oder 3 Wochen später kam er zurück.
Im Oktober 1939 erlaubten die Deutschen, dass der Schulunterreicht wieder beginnt. Später stellte sich aber heraus, sie willigten darin ein hauptsächlich aus einem Grund: sie wollten nämlich die Lehrer schnappen. Die Vernichtung der polnischen Intelligenz war eines ihrer Ziele. Auch Irenas Mutter war eine Lehrerin und jemand hat sie gewarnt, dass am nächsten Tag alle Pädagogen verhaftet werden sollten. Um keinen Verdacht aufkommen zu lassen schrieb sie die Warnung auf einen Zettel, steckte ihn der Kleinen in die Tasche ihrer Schulschürze ein und befahl:
– Geh zu allen Lehrern, die du kennst und zeig ihnen diesen Zettel.
– Ja, Mutti.
Es gelang die Nachricht zu verbreiten und do konnten alle die Stadt verlassen. Nur der Schulleiter floh nicht, denn er meinte, jemand sollte doch da bleiben. Die Information von den geplanten Verhaftungen erwies sich als wahr. Der Schulleiter wurde verhaftet.
Zusammen mit ihrer kleinen Tochter haben die Eltern scheinbar im Spazierschritt den Ort verlassen und fanden Unterschlupf einige Kilometer weiter, bei den Verwandten. Viele Lehrer aus der Umkreis hatten nicht so viel Glück; sie wurden im provisorischen Gefängnis in einer ehemaligen Fabrik eingesperrt.
Als alle Bewohner Irenas Heimatortes ausgesiedelt wurden und aus dem Ort ein Truppenübungsplatz werden sollte, fanden die drei im benachbarten Dorf eine Unterkunft. Die Mutter gab illegal Unterricht. Sie besuchte die Schüler in ihren Häusern oder auch sie kamen zu ihr, obwohl sie wusste, dass das im Falle der Entlarvung mit einem KZ enden kann.
Der Krieg war für Irenka wie für viele andere auch eine schwere Prüfung. Der Vater starb 1943 an der Tuberkulose. Nach seinem Tod wollte ein Arzt, dass Irenas Mutter seine zwei Kinder unterrichtet. Als Gegenleistung half er den Verwaisten und ließ sie seine Bibliothek benutzen. Gerade damals las das kleine Mädchen alle Werke von Sienkiewicz, Kraszewski und anderen Autoren. Man kann sagen, sie betrieb eine Selbstbildung. Mit der Lektüre brachte sie lange Abende zu und nachdem die Polizeistunde eingeführt wurde, verhängte sie dicht die Fenster und las weiter. Nicht einmal träumen konnte sie von all den schönen Dingen, die es vor dem Krieg gab. Das rationierte Essen auf Karten – schwarzes Brot, Marmelade aus Kohlrübe und roter Beete, dünne Suppen – das musste ausreichen. Später waren die Schulen nur für die Deutschen zugänglich; niemand durfte ein Radio haben und selbst die Parkbänke waren mit dem Schild „Nur für Deutsche” versehen. Die Polen behandelte man als Untermenschen. Kein Wunder also, dass das kleine Mädchen – als nach der Niederlage bei Stalingrad lange Reihen deutscher Überlebender und Verwundeter am Dorf vorbei zogen – sich an den Arm der Mutter schmiegte und flüsterte:
– Mami, sie tun mir gar nicht leid.
– Liebes Kind, wir sollen uns freuen, dass dieser Alptraum bald zu Ende ist.
Und das Leben ging weiter…
(Nach der Erinnerung von Irena Jarzębowska)