Szukając godnego miejsca na Zjazd PPG (na każdą kieszeń, żeby się zmieściło kilkanaście osób, żeby nikomu nie przeszkadzać, żeby był dostęp do kuchni i miejsce do wspólnej kolacji) nasza ulubiona szefowa Renata RM natrafiła na Zamek Gościniec Ligota. brzmiało zachęcająco, cena do przyjęcia, a skoro zamek to narzuciło się samo, że będzie z duchami. Zaklepano, opłacono, lista uczestników – aczkolwiek korygowana – domknięta. Zadanie przeobrażenia się w stwory i stworki przyjęte.
Zjazdowi dojeżdżali, witali się padając sobie w objęcia, wymieniając uściski dłoni. Po obejrzeniu posiadłości po raz pierwszy pojawia się słowo – MASAKRA. Na zewnątrz widokówkowo, w środku niekoniecznie, a nieprzywykli do traktowania bez przymrużenia oka poeci co jakiś czas wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, a i uwagi nieco ostrzejsze zdarzały się także. Wszystko to za sprawą, ale przemilczmy…
Smakowite posiłki i wyrozumiała obsługa w restauracji Jantar w Kobylej Górze wynagrodziła wszelkie niedosyty. Najedzeni, objedzeni, uzbrojeni w dobre humory poeci zwiedzali okolicę, kontemplowali miejsca, chłonęli naturę i współobecność.
Jednym z ciekawszych odwiedzanych miejsc był klasztor sióstr nazaretanek w Ostrzeszowie. Oprowadzanie przez sympatyczną, pogodną siostrę Christellę.
Zadowoleni poeci odwiedzili jeszcze parę miejsc, z których największym zaskoczeniem była miejscowość Goszcz.
Nadszedł czas na pokazanie się od „strasznej” strony, Halloween w środku lata prezentował się za sprawą wszystkich uczestników zjazdu teatralnie i filmowo. Była profesjonalna sesja fotograficzna w wykonaniu Grzegorza W., który przytaszczył ze sobą, pokonując szmat drogi, wszelkie przydatne akcesoria. Ogólną wesołość wzbudziło przebranie jednego z poetów, który wyłamał się z konwencji hallowenowej. Były statuetki za najlepsze przebranie, wśród pań bezapelacyjnie wygrała Teresa a panowie Grzegorz i Marek musieli stanąć do dogrywki.
Każdego dnia nagrywano surrealistyczny filmik, którego narratorem był niezwykle kreatywny Jakub S. Wiele radości przyniosły gry, szczególnie kalambury związane z odgadywaniem tytułów filmów.
Aby tradycji stało się zadość, odbyły się także wieczory autorskie prezentujące twórczość Arkadiusza Irka i mojej skromnej osoby. Nie obyło się bez wzruszeń.
Zostały pamiątkowe plakietki, dyplomy i nadzieja na kolejne zwariowane, ale nie głupie spotkanie.