W czas pandemiczny, kiedy siedzi się głównie w domu, pichcąc obiady i obiadki, chce się nieco powspominać, a pomagają w tym zdjęcia z podróży. Najchętniej nie z tych „dookoła komina”.
W marcu 2014r. dzięki poezji udało się zajrzeć po raz pierwszy do Londynu . Zaskoczeniem była prawdziwie wiosenna pogoda, łany żonkili i narcyzów w parkach i na skwerach. Imprezę opisałam wtedy, a teraz luźne refleksje, wspominkowe. Hotelik blisko stacji metra, maleńki, klaustrofobiczny, z prysznicem, umywalką i toaletą niewiele większą od tej, którą można spotkać w pociągach; do tego dziwne oddzielne krany z ciepłą i zimną wodą, ekwilibrystyka przy porannej i wieczornej ablucji. Spacery, muzea, puby, jakieś sklepiki z pamiątkami, kierowca autobusu miejskiego, z którym próbowaliśmy się dogadać po angielsku, a ten zapytał: – nie prościej byłoby po polsku??? Z jedzenia najbardziej smakujące frytki z rybą. Wielojęzyczny i wielokolorowy tłum, jak w wielu stolicach.
Ech, wróciłoby się…






















