Na zakończenie festiwalu „Słowiańska Brosza” mieliśmy nie lada okazję wybrać się na wycieczkę na klify Seven Sisters. Nie spodziewaliśmy się, że będziemy podziwiać takie widoki. Białe kredowe skały, krawędzie bardzo strome, szmaragdowe morze, zielone pastwiska, owce pasące się w oddali. Gdzieniegdzie pas trawy wydzielony drutem i tabliczka, że klif ulega erozji i jest niebezpiecznie. Wędrujących wzdłuż klifu sporo, o dziwo ubranych lekko, mimo chłodu i wiatru. Niektórzy z kijkami, niektórzy z plecakami. Jeżeli komuś kiedyś przyszło przeżyć efekt „wow” na widok natury, to nam się wtedy zdarzyło. Klifów podobno jest osiem, nie liczyliśmy. W paru miejscach widzieliśmy niewielkie krzyże, jakiś bukiet kwiatów – widoczny znak, że ktoś zakończył tu swój żywot. Jak wieść niesie, nie byli to jedynie nieostrożni turyści a osoby wybierające śmierć samobójczą, różne źródła podają, że rocznie to 25 do 40 desperatów.
Zwraca uwagę latarnia morska, znajdująca się w dole. Biało-czerwony akcent na niebiesko-szafirowym tle. Obiekt liczy sobie już dobrze ponad setkę lat, ale jak na staruszka trzyma się dzielnie i jest oczywiście najczęściej fotografowanym miejscem w okolicy. Zresztą, co tu dużo opowiadać, wystarczy spojrzeć…