wakacje – Calabria 2018

Wybór padł na Calabrię – Montepaone Lido, hotel Rada Siri. Okazało się trafny. Hotel nie za duży, 67 pokoi, bez animacji, z basenem, łóżka wygodne, ręczniki zmieniane codziennie. Wersja śniadania i obiadokolacje ok. Śniadania – szwedzki bufet, obiadokolacje serwowane przez kelnerów, do wyboru z 3 propozycji pierwsze i drugie, plus deser jeden z dwóch. Dla typowych mięsożerców mogłoby być niewystarczająco, schabowy z kapustą raczej nie tutaj. Za to dania jarsko-rybne wyśmienite, pięknie podane, serwowane pod daszkiem na świeżym powietrzu, można się poprzyglądać otoczeniu, góry, palmy – coś czego u nas na nizinie nie uświadczysz. Do kolacji codziennie karafka wina, przystawki wybierane samodzielnie.

W ciągu dnia plażowanie przy pięknej pogodzie, do plaży – piaszczysto-kamienistej niedaleko, leżaki i parasol w cenie. Przed południem sporo plażowych sprzedawców, kto lubi może się zaopatrzyć w okulary, sukienki, pareo, biżuterię, torebki, zabawki. Podobno gdzie indziej plażowa akwizycja jest zabroniona, tutaj działa. W porze sjesty raczej i tu przerwa. Praca nie najwdzięczniejsza, trzeba się nachodzić w upale, nadźwigać, a sprzedaż mizerna.

Po powrocie z plaży prysznic i spacer na kawałek miejscowej świeżutkiej pizzy, ciastko, lody. Leniwie, nikt nikogo nie pogania. Nie trzeba się spieszyć.

Wycieczka fakultatywna na Sycylię do Taorminy – autokar, prom, mijamy Messynę, oglądamy krajobrazy. W Taorminie zwiedzamy ogród im.księcia Colonna di Cesaro, ze wzgórza Monte Tauro spoglądamy na zatokę Naxos, Etnę, wędrujemy na Plac IX Kwietnia, w restauracji obiad, ryba, pasta, deser, woda, wino, jest smacznie. Jedząc spoglądamy na pobliską zatoczkę, klif, morze ma kolor szmaragdowy.

W Taorminie mnóstwo turystów, bywało tu wielu sławnych Goethe, Guy de Maupassant, Oscar Wilde, Hemingway, Nietsche, Gide, Asnyk, Iwaszkiewicz. Pewnie wielu więcej, niektórzy chcieli zamieszkać, paru napisało wiersze, opowiadania. Nic dziwnego, bo miejsce urzeka. Jest tu jedyny starożytny amfiteatr, który za tło ma widok na morze i góry jednocześnie. Kupujemy drobne pamiątki – likier pistacjowy, obrazki, na prezent drewnianą lokomotywę z wagonikami – imię. Wracając odczuwamy niedosyt, trzeba się będzie jeszcze kiedyś udać w tym kierunku, podreptać uliczkami, zostać dłużej.

Kolejna wycieczka fakultatywna dostarczy wielu wrażeń, dołączmy do niemieckiej grupy turystów. Tak nam powiedziano. Później okazuje się, że grupa jest wielonarodowa, tylko przewodniczka opowiada po niemiecku, wtrąca coś po angielsku. Jest okazja do przypomnienia sobie paru zwrotów. Coś rozumiemy, czegoś nie, ale jest nieźle. Przewodniczka profesjonalna, wydaje się, że lepsza od polskiej pilotki w Taorminie, dowiadujemy się więcej, czas jest lepiej wykorzystany. Tym razem trafiamy na punkt widokowy do Capo di Vaticano, rzeczywiście, jest cudnie, robimy parę fotek, jest upał, wracamy do klimatyzowanego autokaru, jedziemy do Tropei. W Tropei wybieramy się na degustację marmolady z czerwonej cebuli, likieru limoncello, grappy, wina, różnych dżemów z peperoncino, fig, miodu z dodatkiem bergamotki, pasty kokosowej z bergamotką i czego tam jeszcze. Coś kupujemy, aby nie dźwigać zwiedzając, nasze reklamówki podpisane numerkami pracownicy sklepu odnoszą do autokaru, a my wybieramy się na punkt widokowy, do kościółka, wędrujemy wąskimi uliczkami, chłoniemy klimat włoskiego południa, kosztujemy lody pistacjowe, czekoladowe, typowe dla tego regionu z niespodzianką w środku w postaci płynnej czekolady, zjadamy obiad, pijemy wodę, wino, zaglądamy do pracowni malarza, sklepiki jeszcze otwarte, choć kiedy będziemy wyjeżdżać będzie pora sjesty,  Przyglądamy się sposobowi parkowania na wąziutkich, stromych uliczkach, niektóre samochody mają po bokach otarcia, drobne wgniecenia, ale i tak  podziwiamy kierowców.

W porze sjesty trafiamy do niewielkiego Pizzo. Często słychać polską mowę, widać wielu rodaków wybrało się tu na wypoczynek. Miasteczko niewielkie, ale również pełne uroku, Atrakcją jest zamek szwagra Napoleona, kamienna twierdza na zboczu. Widoki znowu na morze, zatokę, uliczki wąziutkie, pranie rozwieszone pomiędzy domami. Widzieliśmy to wszystko na zdjęciach, robimy swoje. Będzie co wspominać w długie zimowe wieczory.

Capo Vaticano